31 października 2009

Oda do Harmonii

ODA DO HARMONII


1. Była sobie pewna bardzo piękna lady,
Lady bardzo tajemnicza i surowa.
Jej uroda idealna, perfekcyjna,
Lecz strach myśleć, co w sercu jej się chowa.
Wielu chciało ją poderwać, o tak, wielu,
Ale ona twarda, niedostępna była,
A tych, którym się udało trafić w sedno,
Jak poddanych pod stopy swe rzuciła!


Gdy z początku ktoś ją sobie zlekceważył,
To milczała, nic takiemu nie mówiła,
Lecz gdy nagle chciał skorzystać z jej pomocy,
To się mściła, okrutnie się mściła!


Ref: Harmonio, bezwzględna i mściwa!
Harmonio, okrutnie nielitościwa!
Kto choć jeden raz o tobie zapomni,
Zginie marnie, jeśli nikt mu nie przypomni!


Harmonio, perfekcyjnie perfekcyjna!
Harmonio, idealnie nieomylna!
Tym, co łamią twe reguły, krzyczysz:
„Nieznajomość prawa szkodzi!”
Więc utoną w dźwięków bezładnej powodzi.


2. Gdy ktoś prosi, błaga „Wrzuć na luz, kochana!”,
Ty nie słuchasz, tylko mówisz wciąż poważnie
O dominant septymowych rozwiązaniach,
Alteracjach i kadencjach, ach, to straszne!
Z toru zbaczasz, ale tylko modulacyjnie,
Czasem jesteś wstawiona, ale wstecznie.
Kto podołać nie chce twardym twym zasadom,
Ten z wyrzutni wnet wyleci niebezpiecznie!


Jakże piękne są twe fugi i chorały,
Cieszysz uszy muzyką w czterogłosie.
Trzeba znać cię, aby dzieła dobrze brzmiały,
Bo ukarasz tych, co mają ciebie w nosie.


Ref: Harmonio, bezwzględna i mściwa!
Harmonio, okrutnie nielitościwa!
Kto choć jeden raz o tobie zapomni,
Zginie marnie, jeśli nikt mu nie przypomni!
Harmonio, perfekcyjnie perfekcyjna!
Harmonio, idealnie nieomylna!
Tym, co łamią twe reguły, krzyczysz:
„Nieznajomość prawa szkodzi!”
Więc utoną w dźwięków bezładnej powodzi.


Harmonio, bezwzględna i mściwa!
Harmonio, okrutnie nielitościwa!
Kto choć jeden raz o tobie zapomni,
Zginie marnie, jeśli nikt mu nie przypomni!


Harmonio, perfekcyjnie perfekcyjna!
Harmonio, idealnie nieomylna!
Ten, kto poznać ciebie nie chce,
Niechaj szuka swej miłości
W ramionach... atonalności!




(Powstało- Grudzień 2008, kontekst do piosenki znajduje się TUTAJ)

30 października 2009

Piszczałki polecają się do strojenia

Oto obrazek, który narysowałam jeszcze za czasów "starego" bloga.


''Kontrowersyjna lekcja''- uczniowskie spojrzenie

      Przedmiot szkolny, o którym piszę, na ogół nie wzbudza większych emocji. Nie jest nim ani religia, podczas której niewierzący spierają się z wierzącymi, ani matematyka, z której wielu nie chce zdawać obowiązkowej matury. Nie jest to też język polski, wokół którego robiono ostatnio tyle szumu z powodu listy lektur. Przedmiot, który mam na myśli, najczęściej zajmuje w polskich szkołach pozycję marginalną. Zarówno nauczający, jak i nauczani spychają go w głębiny tzw. „michałków”, czyli przedmiotów, które można, a nawet trzeba lekceważyć. Tak, zgadliście. Jest nim muzyka.



Istny bigos
Osobiście spotkało mnie spore szczęście, że od podstawówki w ogóle miałam oddzielny przedmiot o nazwie „muzyka”. W bardzo wielu szkołach jest on, niestety, upychany razem z plastyką w dziwaczny twór, istny bigos o nazwie „sztuka”. W praktyce wygląda to tak, że dzieci lub młodzież mają w tygodniu po jednej godzinie tego bigosu i na ogół nauczyciele przeznaczają ją na rysunki, malunki, pogawędki… W efekcie samych godzin muzyki wychodzi w roku zaledwie kilka. Zresztą każdy wie, jak jest- zlepek zwany sztuką nie przyczynia się do dobrego(!) rozwoju muzycznego dzieci i młodzieży.


Brak zainteresowania
Co z tymi, którzy mają oddzielny przedmiot-muzykę? Tutaj także bywa nieciekawie. Posłużę się przykładem lekcji, w której sama niedawno uczestniczyłam:






























Jak widać, pomimo najlepszych chęci, nauczyciel nie był w stanie wzbudzić zainteresowania uczniów lekcją. Rzucił nawet kwiecistą metaforę: „Mozart z wyżyn niebios zstąpił w ciemności piekielne” (chodziło o życie twórcy), ale i to nie pomogło. Uczniowie okazywali znużenie tak wykładem, jak i prezentowaną w nim muzyką.


Hrabina „michałków”
Obserwując polekcyjne reakcje i komentarze moich kolegów, wyciągnęłam wniosek, że nie obchodzą ich mistrzowie muzyki, instrumenty, dzieła i epoki. Muzykę klasyczną uważają za nudną (paradoksalnie najgłośniej przeciw takiej muzyce krzyczą „Qulturalne” osoby, które „nie skażą swych uszu Feelem czy Dodą”). Brać uczniowska traktuje to wszystko jako coś, czego nie warto się uczyć, zwłaszcza, gdy chodzi o życie i twórczość kompozytorów. Tak więc, muzyka jest jeżeli nie królową, to hrabiną wśród szkolnych „michałków”.


Dlaczego tak się dzieje? Uczniowie, rodzice i nauczyciele mówią niemal jednogłośnie: muzyką nie powinno się zawracać uczniom głów, bo już same pozostałe lekcje przyprawiają ich o stres i bezsenne noce. I tu się zgadzam. Nie mam nic przeciwko temu, żeby muzyka była lekcją-odpoczynkiem. Nawet jestem za tym, aby była jak najprzyjemniejsza. Tylko czy musi wyglądać tak, jak na załączonym obrazku? Co można zrobić, aby wzbudzić zainteresowanie młodzieży inną muzyką, niż ta, którą na co dzień bombarduje ich radio, TV i którą sami sobie serwują?

Hit Moniuszki

Gdy wspominam swoje lekcje muzyki z podstawówki, mam przed oczyma rozśpiewaną klasę, pianino, dzwonkowo-grzechotkową orkiestrę. Z kolei gimnazjalne lekcje kojarzą mi się ze srogim profesorem i wysokimi wymaganiami, ale też z ogromną dbałością o kulturę – osobistą i muzyczną. I oczywiście, ze śpiewem pieśni i piosenek.


Tak w szkole podstawowej, jak i w gimnazjum muzyka żyła. A w liceum, gdzie materiał ogranicza się do pogawędek o kompozytorach? Jak zdążyłam zauważyć, tutaj brać uczniowska ożywia się tylko wtedy, gdy siadam do pianina i wspólnie śpiewamy. I to nie tylko same przeboje- ostatnio szkolnym hitem stały się „Przybyli ułani” oraz… „Pieśń wojenna” Stanisława Moniuszki! Niektórzy uznali ją za nasz nieoficjalny hymn klasowy.


Śpiewanie pieśni i piosenek to moja skromna uczniowska inicjatywa. Nauczyciel z kolei prowadzi dwugłosowy chórek , który budzi zainteresowanie (zgłosiło się jakieś 70% mojej klasy plus ludzie z innych klas).


Obowiązek teorii i głód praktyki
Wnioski z powyższych akapitów nasuwają się same: uczniowie łakną i pragną nie teorii, ale żywej praktyki! Ostatnio jedna z koleżanek poprosiła mnie: „Naucz mnie grać! Chociaż jedną melodię!”. Jeszcze inna ciągle na muzyce proponuje śpiewanie. Ale, wiadomo, sama praktyka też nie spełni dobrze swojej roli. Jest jeszcze podstawa programowa, czyli ta najbardziej podstawowa wiedza o dokonaniach muzycznych dawnych epok, którą nauczyciel musi uczniom przekazać. Nie lada sztuką jest zaciekawić młodzież muzyką klasyczną poprzez umiejętne łączenie teorii z praktyką. Należy chyba pogodzić się z tym, że nudziarstwo, ględzenie i brak zainteresowania panują niepodzielnie w wielu, wielu szkołach.


Podkreślam: w szkołach. Ale czy nie można starać się o rozwój kultury muzycznej poza nimi? Chociażby własnym, organistowskim przykładem? Granie po mszach literatury, choć zagłusza kroki wychodzących, z czasem doprowadza do tego, że część wiernych zostaje i wysłuchuje przygotowanego na niedzielę utworu (mogę potwierdzić!) Sprawnie prowadzona dwugłosowa schola (nie scholka gitarowa, lecz prawdziwa schola!) może bardziej umuzykalnić niż najpiękniejszy wykład o Mozarcie. Oczywiście, mistrzów i ich dzieła młodzież powinna znać, w końcu to bardzo ważne składowe europejskiej kultury i korzenie dzisiejszej muzyki. Ale przede wszystkim my, młodzi, powinniśmy nauczyć się SŁUCHAĆ :-) Wtedy naszym uszom ukaże się prawdziwie, wiecznie młode Piękno.



Buxtehude- mistrz zapomniany? Refleksje w 302. rocznicę śmierci kompozytora.

 (Ten post powstał dawniej, jeszcze na starym blogu, jednak uznałam, że warto go tutaj przenieść.)

      Dzisiaj (9 maja) przypada 302.rocznica śmierci Dietericha Buxtehudego- wielkiego przedbachowskiego mistrza muzyki i nauczyciela przyszłych pokoleń kompozytorów (a także „patrona” tego bloga).  I co? Nic. Cisza. Żadnych koncertów, żadnych seminariów z tej okazji, jedynie Dwójka Polskiego Radia wyemitowała krótką wzmiankę o tej rocznicy w codziennym kalendarium. Czyżby Buxtehude był mistrzem zapomnianym? Oj, niestety, na to wygląda.

      W jednym z artykułów o życiu i twórczości kompozytora znalazłam ciekawą refleksję autorki, że gdyby zorganizowano konkurs na najbardziej zapomnianego mistrza, to Buxtehude zdobyłby w nim  pewnością Złotą Palmę. Niestety, muszę się z tym zgodzić. O takim Bachu czy Haendlu słyszał każdy, nawet nie-muzyk. A o mistrzu z Lubeki? Są tacy, którzy nawet nie potrafią wymówić poprawnie jego nazwiska(!) , o odmianie przez przypadki nie wspominając. I oczywiście nikt nie kojarzy gościa oprócz  organistów i tych, którzy kują zawzięcie z historii muzyki.

       Jakie są tego przyczyny? Niewątpliwie najważniejszą z nich jest nieznajomość tego, co było przed Bachem i brak zainteresowania tym. Szczątkowa wiedza przeciętnego nie-muzyka kończy się na Bachu i Vivaldim, a ci, którzy szli przed nimi i przecierali szlaki, giną w sinej mgle przeszłości. Gdy wymieniam takie nazwiska jak Henry Purcell, Giovanni Pierluigi da Palestrina, Josquin des Pres czy jeszcze wcześniejszy Guillaume de Machault, osoba niewykształcona muzycznie tylko kręci głową. Uczniowie szkoły muzycznej też zazwyczaj więcej wiedzą o klasykach wiedeńskich czy kompozytorach XIX-wiecznych, niż o tych, którzy tworzyli przed Bachem. A przecież ci również byli mistrzami swej epoki. I już nie wspomnę o tym, że gdy powiem "chorał gregoriański", mój statystyczny rozmówca kręci głową: "tak tak", ale w oczach ma mętlik.

        Skoro ich dokonania toną w głębinie niezainteresowania i niepamięci, to dlaczego oczekuję, by ludzie znali takiego Buxtehudego? W końcu był kompozytorem wczesnobarokowym, w dodatku komponującym utwory na tak niepopularny instrument jak organy, kojarzący się z powagą, zimnym wnętrzem kościoła i zawiłymi formami muzycznymi. I to nie takie "full wypas", romantyczne organy, jakie niektórzy kochają, lecz siermiężne, północnoniemieckie, barokowe- bez czelest, bez żaluzji i tego typu udogodnień. Takie, na których trzeba grać ładnie, bo inaczej brzmią brzydko. Ich brzmienie zwraca uwagę na polifonię, która też bywa niewygodna, bo… zmusza do wysiłku intelektualnego. Każe wsłuchiwać się we wszystkie głosy naraz i w każdy oddzielnie! Wobec polifonii słuchacz może obrać dwie postawy: śledzić przebieg głosów, cezury, motywy (wówczas polifonia jest fascynująca) albo biernie słuchać (wtedy w uszach słuchacza polifonia staje się monotonną, niezrozumiałą plątaniną).

       Buxtehude tworzył jednak nie tylko fugi. Jego twórczość to przede wszystkim wirtuozowskie toccaty, preludia, canzony, wariacje ostinatowe… i wspaniałe dokonania, jakimi są długie na dziewięć minut fantazje chorałowe. Kiedy pierwszy raz spojrzałam na nuty tego twórcy (była to Toccata in F, BuxWV 157), pomyślałam sobie: „Dziwna muzyka, nie rozumiem jej”. Co mnie zadziwiło? Serie figuracji opartych na tym samym akordzie przez kilka taktów z rzędu. Ale to ma sens, który trzeba odkryć i w który trzeba wejść. A gdy jest się już w środku, wtedy samemu tworzy się podobnie.
 
        Nie tylko mnie fascynuje twórczość lubeckiego mistrza. Fascynowała ona muzyków za czasów Bacha i Haendla. Autorytet muzyczny Buxtehudego promieniował z taką siłą, że 20-letni Bach przebył podobno pieszo 400 km z Arnstadt do Lubeki, aby usłyszeć mistrza, nauczyć się czegoś od niego i posłuchać koncertów  „Abendsmusik”. (Taka jest oficjalna wersja legendy.) Pobyt w Lubece całkowicie odmienił muzykę młodego Bacha. Pod wpływem lubeckiego mistrza kształtowała się twórczość przyszłego lipskiego kantora. Może dlatego dziś Buxtehude jest znany bardziej jako nauczyciel Bacha niż jako ten, który sam stworzył wspaniałe dzieła? Niemniej jednak jego wpływ na kolejne generacje kompozytorów wniósł ogromny wkład do rozwoju muzyki instrumentalnej epoki baroku.
 
        Tą krótką refleksją na temat twórczości Dietericha Buxtehudego pragnę uczcić jego 302 rocznicę śmierci. Mimo, że w 1707 roku opuścił ten doczesny świat, zostawił po sobie wspaniały pomnik- dzieła oryginalne, fascynujące, inspirujące. Mam nadzieję, że zawsze znajdą się pozytywni wariaci, którzy zainteresują się tą nie zawsze prostą do zrozumienia twórczością i nie pozwolą jej odejść w powszechne zapomnienie. 

29 października 2009

Kim był Dietrich Buxtehude?

        ''Dietrich Buxtehude (ur. ok. 1637 prawdopodobnie w Helsingborg, zm. 9 maja 1707 w Lubece) - kompozytor i organista okresu baroku.
      Początkowo był organistą w mieście Helsingborg w Szwecji i w Helsingør w Danii, a następnie w Lubece, gdzie pozostał do końca życia. W Lubece Jan Sebastian Bach miał okazję usłyszeć jego grę, co wywarło wielki wpływ na dalszą karierę artystyczną Bacha.
      Dietrich Buxtehude komponował głównie preludia i fugi organowe i preludia chorałowe. Spora część jego utworów zaginęła.''

 
      Tyle o lubeckim mistrzu mówi polska Wikipedia (stan na dziś). Mało. Stanowczo zbyt mało. Ten kompozytor wywarł tak ogromny wpływ na muzykę późniejszych mistrzów, że grzechem byłoby tak obojętnie podchodzić do jego twórczości. Szkoda, że przeszedł do historii wyłącznie jako "nauczyciel" m.in. Bacha. Liczy się nie tylko jego wpływ na Bacha, Haendla i całą resztę, ale także spuścizna, którą sam po sobie pozostawił- wspaniałe kantaty, instrumentalne preludia chorałowe, toccaty, fugi… Dlatego nie poprzestaję na umieszczeniu krótkiej notki z Wikipedii. Informacje, które tu prezentuję, zaczerpnęłam z różnych polsko-, niemiecko- i anglojęzycznych stron.
    
      Sylwetka kompozytora 
      Dieterich (tak zapisywał swoje imię!) Buxtehude urodził się mniej więcej w 1637 roku. Miejsce jego narodzin też nie jest dokładnie znane- przypuszczalnie miejscem jego przyjścia na świat był Holsztyn na pograniczu Niemiec i Danii. Niemniej jednak, Buxtehude wspominał Danię jako swoją ojczyznę, a jego rodzina była dwujęzyczna (posługiwała się językiem duńskim i niemieckim).Ojcem kompozytora był Johannes Buxtehude, organista. Dzięki temu młody Dietrich miał dobry muzyczny start.

      Jako dwudziestolatek został organistą, najpierw w Helsingborg (1657-1658), potem w Elsinore (1660-1668). Jako trzydziestolatek przejął urząd głównego organisty w kościele św.Marii w Lubece po sławnym Franzu Tunderze, poślubiając także jego córkę Annę Margarethe. Od 1673 r, Dieterich Buxtehude organizował serię wieczornych koncertów muzyki sakralnej, znanych jako Abendmusik, zainicjowanych przez Tundera. Koncerty cieszyły się sporym zainteresowaniem artystów z różnych stron i stanowiły niejako symbol lubeckiego kościoła przez kolejne półtora wieku- aż do 1810r.

      Lata mijały, a Buxtehude pełnił ciągle funkcję organisty w Marienkirche. W 1703 r. (miał wtedy 65 lat) doczekał się pewnych odwiedzin: do Lubeki przybyli Haendel i Mattheson, wówczas jeszcze młodzi, aby spotkać się z Buxtehudem. Organista był już w podeszłym wieku, skłonny do odejścia na emeryturę, więc zaoferował im swoją posadę. Zastrzegł jednak, że zgodnie z tradycją organista przejmujący po nim urząd, musi poślubić jego najstarszą córkę. Gdy Haendel i Mattheson o tym się dowiedzieli, wycofali się i opuścili Lubekę zaledwie dzień po przybyciu. (Co się za tym kryło? Czyżby córka mistrza im się nie podobała? Intrygujące…) 

      W 1705 kolejny młody twórca odwiedził Lubekę- był nim nie kto inny, jak 20-letni Jan Sebastian Bach. Przebył pieszo (?) ponad 400 kilometrów dzielące Lubekę od Arnstadt po to, aby usłyszeć muzykę Buxtehudego, spotkać się z nim, doskonalić swój warsztat artystyczny pod okiem mistrza - jak sam stwierdził: "aby zrozumieć to i owo w swoim fachu". Niewątpliwie świadczy to o ogromnym autorytecie, jakim cieszył się wówczas Buxtehude. Widziano w nim niesamowitego improwizatora i fenomenalnego wirtuoza, słynącego z perfekcyjnie opanowanej techniki gry na klawiaturze pedałowej. Bach spędził w Lubece trzy miesiące, m.in. słuchając Abendmusik i obserwując grę Buxtehudego. Młody kompozytor wyciągnął wiele korzyści z tych trzech miesięcy i, gdyby nie wizyta u Buxtehudego, kto wie, jak wyglądałaby i czy byłaby znana twórczość Bacha…  

      Wbrew powszechnej opinii, Buxtehude nie był tylko organistą myślącym wiecznie o piszczałkach i kontuarze. Artysta miał znacznie szersze zainteresowania. Pisał nie tylko muzykę organową i sakralną, ale także świecką. Podobno wykazywał również zainteresowanie nauką – chociażby astronomicznymi odkryciami J. Keplera. Utrzymywał przyjacielskie kontakty z wielkimi osobistościami, m.in. z Menno Hannekeniem – burmistrzem Lubeki, teologiem. Słynna oda żałobna Buxtehudego, „Mit Fried’und Freud”, była dedykowana temu myślicielowi. (na podstawie książki Kerali Snyder)

      Dietrich Buxtehude przebywał w Lubece do końca życia. Zmarł 9 maja 1707 roku. W historii zapisał się, obok Heinricha Schütza, jako najważniejszy barokowy przedbachowski kompozytor niemiecki.

 
      O twórczości Buxtehudego słów kilka
      Dieterich Buxtehude pozostawił po sobie wiele toccat, fug, preludiów chorałowych, fantazji chorałowych, utworów wokalnych… Zostały one usystematyzowane w katalogu BuxWV- Buxtehude Werke Verzeichnis (podobnie jak u Bacha). Charakterystyczna jest budowa większości jego dzieł organowych: wirtuozowskie, efektowne preludium + fuga + łącznik + druga fuga, kontrastowa do pierwszej pod względem metrum i tematu + swobodne, improwizacyjne, niefugowane zakończenie. Można powiedzieć, że Buxtehude miał słabość do ostinato- na stałym basie opierał wiele swoich kompozycji organowych. Jego preludia nierzadko miały improwizacyjny, wariacyjny charakter. Dominowała w nich efektowna, indywidualistyczna wirtuozeria, którą przełamywały gwałtowne zmiany harmonii i faktury. Taki styl, charakterystyczny dla organistów północnych Niemiec epoki baroku, ochrzczono nazwą: „Stylus Phantasticus”. 

Fantastycznie, nie?