30 października 2009

''Kontrowersyjna lekcja''- uczniowskie spojrzenie

      Przedmiot szkolny, o którym piszę, na ogół nie wzbudza większych emocji. Nie jest nim ani religia, podczas której niewierzący spierają się z wierzącymi, ani matematyka, z której wielu nie chce zdawać obowiązkowej matury. Nie jest to też język polski, wokół którego robiono ostatnio tyle szumu z powodu listy lektur. Przedmiot, który mam na myśli, najczęściej zajmuje w polskich szkołach pozycję marginalną. Zarówno nauczający, jak i nauczani spychają go w głębiny tzw. „michałków”, czyli przedmiotów, które można, a nawet trzeba lekceważyć. Tak, zgadliście. Jest nim muzyka.



Istny bigos
Osobiście spotkało mnie spore szczęście, że od podstawówki w ogóle miałam oddzielny przedmiot o nazwie „muzyka”. W bardzo wielu szkołach jest on, niestety, upychany razem z plastyką w dziwaczny twór, istny bigos o nazwie „sztuka”. W praktyce wygląda to tak, że dzieci lub młodzież mają w tygodniu po jednej godzinie tego bigosu i na ogół nauczyciele przeznaczają ją na rysunki, malunki, pogawędki… W efekcie samych godzin muzyki wychodzi w roku zaledwie kilka. Zresztą każdy wie, jak jest- zlepek zwany sztuką nie przyczynia się do dobrego(!) rozwoju muzycznego dzieci i młodzieży.


Brak zainteresowania
Co z tymi, którzy mają oddzielny przedmiot-muzykę? Tutaj także bywa nieciekawie. Posłużę się przykładem lekcji, w której sama niedawno uczestniczyłam:






























Jak widać, pomimo najlepszych chęci, nauczyciel nie był w stanie wzbudzić zainteresowania uczniów lekcją. Rzucił nawet kwiecistą metaforę: „Mozart z wyżyn niebios zstąpił w ciemności piekielne” (chodziło o życie twórcy), ale i to nie pomogło. Uczniowie okazywali znużenie tak wykładem, jak i prezentowaną w nim muzyką.


Hrabina „michałków”
Obserwując polekcyjne reakcje i komentarze moich kolegów, wyciągnęłam wniosek, że nie obchodzą ich mistrzowie muzyki, instrumenty, dzieła i epoki. Muzykę klasyczną uważają za nudną (paradoksalnie najgłośniej przeciw takiej muzyce krzyczą „Qulturalne” osoby, które „nie skażą swych uszu Feelem czy Dodą”). Brać uczniowska traktuje to wszystko jako coś, czego nie warto się uczyć, zwłaszcza, gdy chodzi o życie i twórczość kompozytorów. Tak więc, muzyka jest jeżeli nie królową, to hrabiną wśród szkolnych „michałków”.


Dlaczego tak się dzieje? Uczniowie, rodzice i nauczyciele mówią niemal jednogłośnie: muzyką nie powinno się zawracać uczniom głów, bo już same pozostałe lekcje przyprawiają ich o stres i bezsenne noce. I tu się zgadzam. Nie mam nic przeciwko temu, żeby muzyka była lekcją-odpoczynkiem. Nawet jestem za tym, aby była jak najprzyjemniejsza. Tylko czy musi wyglądać tak, jak na załączonym obrazku? Co można zrobić, aby wzbudzić zainteresowanie młodzieży inną muzyką, niż ta, którą na co dzień bombarduje ich radio, TV i którą sami sobie serwują?

Hit Moniuszki

Gdy wspominam swoje lekcje muzyki z podstawówki, mam przed oczyma rozśpiewaną klasę, pianino, dzwonkowo-grzechotkową orkiestrę. Z kolei gimnazjalne lekcje kojarzą mi się ze srogim profesorem i wysokimi wymaganiami, ale też z ogromną dbałością o kulturę – osobistą i muzyczną. I oczywiście, ze śpiewem pieśni i piosenek.


Tak w szkole podstawowej, jak i w gimnazjum muzyka żyła. A w liceum, gdzie materiał ogranicza się do pogawędek o kompozytorach? Jak zdążyłam zauważyć, tutaj brać uczniowska ożywia się tylko wtedy, gdy siadam do pianina i wspólnie śpiewamy. I to nie tylko same przeboje- ostatnio szkolnym hitem stały się „Przybyli ułani” oraz… „Pieśń wojenna” Stanisława Moniuszki! Niektórzy uznali ją za nasz nieoficjalny hymn klasowy.


Śpiewanie pieśni i piosenek to moja skromna uczniowska inicjatywa. Nauczyciel z kolei prowadzi dwugłosowy chórek , który budzi zainteresowanie (zgłosiło się jakieś 70% mojej klasy plus ludzie z innych klas).


Obowiązek teorii i głód praktyki
Wnioski z powyższych akapitów nasuwają się same: uczniowie łakną i pragną nie teorii, ale żywej praktyki! Ostatnio jedna z koleżanek poprosiła mnie: „Naucz mnie grać! Chociaż jedną melodię!”. Jeszcze inna ciągle na muzyce proponuje śpiewanie. Ale, wiadomo, sama praktyka też nie spełni dobrze swojej roli. Jest jeszcze podstawa programowa, czyli ta najbardziej podstawowa wiedza o dokonaniach muzycznych dawnych epok, którą nauczyciel musi uczniom przekazać. Nie lada sztuką jest zaciekawić młodzież muzyką klasyczną poprzez umiejętne łączenie teorii z praktyką. Należy chyba pogodzić się z tym, że nudziarstwo, ględzenie i brak zainteresowania panują niepodzielnie w wielu, wielu szkołach.


Podkreślam: w szkołach. Ale czy nie można starać się o rozwój kultury muzycznej poza nimi? Chociażby własnym, organistowskim przykładem? Granie po mszach literatury, choć zagłusza kroki wychodzących, z czasem doprowadza do tego, że część wiernych zostaje i wysłuchuje przygotowanego na niedzielę utworu (mogę potwierdzić!) Sprawnie prowadzona dwugłosowa schola (nie scholka gitarowa, lecz prawdziwa schola!) może bardziej umuzykalnić niż najpiękniejszy wykład o Mozarcie. Oczywiście, mistrzów i ich dzieła młodzież powinna znać, w końcu to bardzo ważne składowe europejskiej kultury i korzenie dzisiejszej muzyki. Ale przede wszystkim my, młodzi, powinniśmy nauczyć się SŁUCHAĆ :-) Wtedy naszym uszom ukaże się prawdziwie, wiecznie młode Piękno.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Poznaj opinie i dodaj własną