14 lipca 2011

Koniec? Nie, to tylko zmiana!

Na dobry początek końca małe przesłanie poetyckie:


Marzycielom

Jeśli marzysz - nie oblekaj pragnień twych przedwcześnie w plany
Bo inaczej na twej drodze mogą stanąć niczym ściany.
A gdy działasz- to natychmiast, bo gdy wzrokiem tkwisz w przyszłości
„Dzisiaj” pustą jest przestrzenią z cicho brzmiącym tłem żałości.

Jeśli idziesz- to idź przed się, miast odwracać twarz do tyłu.
Nie czyń kroków wstecz na darmo- przeminęło to, co było.
Lecz gdy płoniesz- przygaś ogień niewspółmierny do twej sprawy;
To, co żar ogrzewać może, płomień nazbyt prędko strawi.

Jeśli tworzysz- niechaj dzieło oprócz piękna, duszy, chwały
Niesie w sobie coś, co naprzód popchnie świat choć o cal mały.
Jeśli myślisz- to nie szukaj drogi skrótów okrążania:
Są tuż obok te najprostsze twych zagadek rozwiązania.

Jeśli sądzisz – niechaj prawda świeci na twym firmamencie
Niczym gwiazda, dzięki której znajdziesz drogę w mórz odmęcie.
Jeśli wierzysz- wierz nie tylko myśli twej skrzydlatym wzlotem,
Lecz twym słowem i twym czynem, pracą i przelanym potem.

Jeśli widzisz cel twój jasno, niechaj będzie tobie słońcem
Które z mroku wydobywa wszelkie barwy istniejące.
Lecz gdy cel jest zbyt daleko, nie ustawaj w twym dążeniu!
A dojść możesz w pełni siły, gdy odpoczniesz czasem w cieniu.
___ 

To już ostatni post na tym blogu. Wiele wody przelało się tędy, oj, wiele... Zamierzam pozostawić to, co napisałam, na "wieczną pamiątkę", ale moja czcionka już więcej tu nie stanie. Może kiedyś znów zacznę pisać, gdy zdecyduję się na jakiś konkretny światopogląd muzyczny? Na razie nie, gdyż zmienia się on jak w kalejdoskopie - ciągle szukam, ciągle odkrywam nowe prawdy muzyczno-liturgiczne, które dementują moje dawniejsze mniemania. Dotychczas odbijało się to w niektórych treściach bloga, ale już nie chcę popełniać tej publicznej niekonsekwencji.
  
Czy to znaczy, że zakończenie Bloga im. Dietericha Buxtehudego oznacza koniec mojego rozwoju, zaangażowania i fascynacji? Wręcz przeciwnie! Niedawno trafiłam w nowy świat, w którym otworzyły się przede mną liczne dziedziny praktyki: budowa organów piszczałkowych, prowadzenie nimi gromkiego śpiewu wiernych, koncertowanie po Mszach św. (i nie tylko),  sztuka pięknej współpracy z wiernymi, a także chorał gregoriański z całą jego pradawną semiologią, która przekłada się na wykonawstwo... 
  
Tak więc kontynuuję pisanie bloga, jednak odtąd czynię to w innym wymiarze, którym jest RZECZYWISTOŚĆ. Dwa hasła przyświecają mi szczególnie jasno: "Ad fontes" i "Ora et labora".
  



9 maja 2011

Na 304. rocznicę śmierci Buxtehudego - kantata "Alles, was ihr tut"

Właśnie dzisiaj - 9 maja - mijają 304 lata od dnia, w którym kompozytor i organista, "werkmeister" kościoła Najświętszej Maryi Panny w Lubece, Dieterich Buxtehude, odszedł z tego świata.
Nie znamy dużej części dzieł, które po sobie pozostawił; te utwory, które znamy dzisiaj z licznych mniej lub bardziej nowoczesnych wykonań, zachwycają jednak swym pięknem i chrześcijańskim przesłaniem.

Dzisiaj warto zaprezentować jeden z nich. Jest to kantata "Alles, was ihr tut" BuxWV 4. Dzieło składa się z następujących części:
1. Sonata
2. Alles, was ihr tut (Coro)
3. Sonata
4. Dir, o Höchster, dir alleine (Aria)
5. Habe deine Lust (Basso)
6. Gott will ich lassen raten (Coro)

Słowa rozpoczynające kantatę brzmią: "Alles, was ihr tut mit Worten oder mit Werken, das tut alles im Namen Jesu, und danket Gott und dem Vater durch ihn" i oznaczają: "Wszystko, co czynicie słowem czy też dziełem, czyńcie to wszystko w imię Chrystusa i dziękujcie Bogu i Ojcu przez Niego". Znając życiorys Buxtehudego, śmiało można uznać te słowa za hasło, według którego żył i tworzył.


 

21 marca 2011

Bachowska wiosna - refleksje w dniu urodzin kompozytora

     Wraz z Janem Sebastianem Bachem 21 marca 1685 na świat przyszła muzyczna wiosna. Nie należy rozumieć jej jako powiewu czegoś zupełnie nowego i rewolucyjnego - przecież Bach, pomimo rodzącego się za jego życia klasycyzmu, cały czas pozostał wierny stylowi epoki baroku. Tworzył polifonicznie, kontrapunktycznie, retorycznie. Co więcej, połączył ówczesne style: włoski, francuski, niemiecki... Podczas, gdy współcześni mu kompozytorzy szukali w muzyce czegoś nowego: homofonicznego uproszczenia, lipski kantor tworzył fugi, chorały, wielogłosowe koncerty, kościelne kantaty i oratoria, nie zważając na oskarżenia o trwanie przy skostniałych i przestarzałych zasadach muzycznych, które padały z ust współczesnych Bachowi muzyków.
 
      Ów kompozytor, dziś uznawany za jednego z najgenialniejszych, słynął przede wszystkim jako organista, zaś jego dzieła orkiestrowe i wokalno-instrumentalne nie były za jego czasów doceniane. Po śmierci Bacha jego muzyka długo musiała czekać na swoją nową wiosnę...
   
     Jego dzieła, stanowiące mistrzowskie podsumowanie odchodzącej powoli epoki, nie mają jednak w sobie nic z jesieni. Wręcz przeciwnie - w muzyce tego, który słynie jako kantor z Lipska (choć Lipsk wcale nie był najszczęśliwszym dla niego okresem) nie ma nudy, jest za to ciągły rozwój, dynamizm, mowa dźwięków, a wszystko to genialne pod względem warsztatu kompozytorskiego.  Dzięki wspaniałej twórczości Bacha, która na szczęście została odkryta i doceniona, wiosna muzyki barokowej ciągle trwa.

W dniu urodzin Jana Sebastiana Bacha życzę sobie i Wam, aby muzyka tego wielkiego mistrza, rozbrzmiewając wśród nas na sposób jak najbliższy epoce i twórcy, była zarazem w tej postaci bliska naszym sercom.  Abyśmy zaś poczuli powiew "Bachowskiej wiosny" - zachęcam do wysłuchania I części Koncertu brandenburskiego nr 4.

 

12 marca 2011

Christoph Wolff i Ton Koopman - interesująca dyskusja o relacji Bach-Buxtehude

    Przyczynkiem do dyskusji było odnalezienie w weimarskiej bibliotece w 2006 r. dwóch rękopisów: pierwszy to "An Wasserflüssen Babylon" Reinkena- jedno z jego dwóch długich preludiów chorałowych, zaś drugi to "Nun freut euch lieben Christen g'mein" - preludium chorałowe Buxtehudego. Co je łączy? Obydwie tabulatury zostały przepisane przez Jana Sebastiana Bacha. Miał wówczas 15 lat.
     Koopman i Wolff wyrażają pogląd, że relacja Bach-Buxtehude zaczęła się dużo wcześniej niż w 1705 roku, kiedy to 20-letni Johann Sebastian odbył swoją pieszą "pielgrzymkę" do Lubeki, by zapoznać się z grą mistrza i doświadczyć jego Abendmusiken - koncertów muzyki religijnej.
   W dyskusji poruszone zostają tematy dotyczące przede wszystkim twórczości Bacha i Buxtehudego: kantat, preludiów chorałowych, Abendmusiken... Można też dowiedzieć się co nieco na przykład o dawnych chórach chłopięcych (cz.4) oraz o stroju (temperacji) Mean Tone (cz.5). Zainteresowanych tym tematem zapraszam do obejrzenia:
   




 



6 marca 2011

Czy można zagrać Passacaglię c-moll Bacha na... instrumencie perkusyjnym?

 Okazuje się, że można. Instrument, który to umożliwia, wykazuje pewne cechy podobieństwa do organów kościelnych, na przykład obecność "klawiatury pedałowej".

Zarówno on, jak i organy, nie są samodzielnymi instrumentami, lecz skomplikowanymi układami mniejszych lub większych, pojedynczych instrumentów, które razem składają się na pewien wspólny obraz brzmieniowy.
 
 Jako cechę wspólną instrumentu, który mam na myśli i organów, można podać jeszcze fakt, że częstym miejscem występowania obydwu są kościoły. Jednak podczas, gdy dźwięk organów ogarnia wnętrze świątyni, głos instrumentu, który mam na myśli, rozlega się na zewnątrz.

Instrument ów powstał w XV wieku we Flandrii, gdzie jego twórcy osiągnęli mistrzostwo w swoim rzemiośle i uczynili z niego sztukę. Największe skupiska jego historycznych "egzemplarzy" można spotkać w Belgii, Holandii, Kanadzie oraz w północnych Francji i Niemczech, gdzie ciągle są w użyciu podnosząc rangę i atrakcyjność miast i napawając dumą ich mieszkańców.
 
O jakim instrumencie mowa? Jest to carillon, zespół dzwonów wieżowych, na których można wybijać melodie między innymi młotkami lub za pomocą klawiatury.  Nazwa "carillon" pewnie nie jest zbyt popularna, o czym świadczy choćby fakt, że niektórzy całkowicie błędnie nazywają go "organami dzwonowymi" - posłuchajmy więc na dobry początek naszych pięknych polskich "organów dzwonowych", na których wykonawczyni wygrywa dobrze znane polskie melodie ;-)
   

 
A jak właściwie działa carillon? Z czego się składa? Jaka droga prowadzi do jego powstania? Na te pytania odpowie materiał video (w języku angielskim):
 


I nareszcie finał - coś specjalnego, wyjątkowego, niesamowicie pięknego... Passacaglia c-moll Bacha (cz.1) na carillonie - na instrumencie perkusyjnym! Ci jednak, którzy spodziewają się nudnego, jałowego i brzęczącego monotonnie brzmienia dzwonów przez cały utwór, będą zapewne mile zaskoczeni. Dźwięk tego amsterdamskiego carillonu jest bowiem "okrągły" i przyjemny, wysokości dźwięków nie stapiają się ze sobą, a wykonawca - Boudewijn Zwart - spisał się na medal! Te akcenty wyrazowe, te wyraźne zmiany dynamiczne i podkreślenia tematu ostinato aż zachęcają do ciągłego słuchania, trzymają w napięciu - to coś niesamowitego, a przecież wykonawca gra ten trudny organowy utwór... pięściami!

13 lutego 2011

Śpiewajnista, czyli świadomość muzyczna cz.III

Krytykuję śpiewajnizm, lecz to nie on zasługuje na krytykę w pierwszej kolejności.
Walka ze śpiewajnizmem za pomocą prób prowadzenia śpiewu organami to jak branie środków przeciwbólowych na ból zęba. Konieczne, ale nie może być jedynym środkiem...
To leczy objawy, a nie przyczynę. Zastąpi nas inny "organista" - prowadzenie organami się skończy, (ewentualny) śpiew wiernych - też.
Bo w istocie śpiewajnizm jest objawem - symptomem upadku kultury duchowej. Skąd tak daleko idące wnioski?
 
Dzisiaj wróciłam z pewnego bardzo dużego miasta... Pojechałam tam w zupełnie niemuzycznym celu, a w związku z tym, że nie udało mi się go osiągnąć, postanowiłam jednak zrobić coś związanego z muzyką, żebym nie była na minusie. Skorzystałam więc z otrzymanego pół roku temu zaproszenia i odwiedziłam w miejscu pracy pewnego organistę, Mistrza w swoim fachu, otwartego na takich adeptów jak ja. Jako że z zewnątrz kościół wyglądał gotycko - miał nawet dwie zielonkawe, strzelające w niebo wieże, jak Marienkirche w Lubece, pomyślałam sobie słowa Bacha, wybierającego się do Buxtehudego: idę tam, aby "zrozumieć to i owo w swoim fachu".  

 Tak też się stało.  Organista nie tylko przyjął mnie - żądną wiedzy uczennicę - z uśmiechem i otwartymi ramionami, ale też pokazał mi od środka instrument, jak również pozwolił mi zagrać na nim kilka fragmentów muzyki z różnych epok. Miałam też przyjemność wysłuchać fragmentu sonaty triowej w czasie liturgii... Zauważyłam, że pomimo, iż była to popołudniowa msza w wielkiej metropolii (synonim nieśpiewania ludzi), to wierni wydobywali z siebie całkiem przyzwoite dźwięki. Spytałam więc Mistrza, jakie są jego sposoby na prowadzenie śpiewu grą.
 
Odpowiedź trochę mnie rozczarowała, gdyż zamiast mówić o trickach i sztuczkach doświadczonego muzyka, powiedział mi mniej więcej takie słowa, odnoszące się do kluczowego wyrażenia "prowadzenie śpiewu grą": " Kiedy byłem takim organistą jak ty, pełnym młodzieńczego zapału (tu uśmiechnęłam się na słowo "młodzieńczy zapał" - oby życie zgasiło mnie jak najpóźniej!), też myślałem, że cztery czwarte to cztery czwarte, ale ludziom trzeba jednak dać trochę oddechu, pod koniec frazy zabrać ręce z klawiatury; inaczej poczują się zapędzeni i nie zaśpiewają. I nie ma też tak, że intonuję pieśń i zostawiam ludzi samych. Niestety, trzeba zawsze gdzieś w tle tym ludziom towarzyszyć, cicho śpiewać z nimi. Inaczej sami nie pociągną. Widzisz, wszystko przez brak edukacji muzycznej - dzisiaj nikt nie chce i nie umie śpiewać, a zwłaszcza młodzież, która nie wykazuje inicjatywy... ". 
    
Prawda. Smutna prawda. Bez ''śpiewajnisty'' lud nie zaśpiewa, co nie zmienia faktu, że "organista" to stan, do którego trzeba dążyć. Tam na klasycznym chórze gotyckiego kościoła jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z wielu rzeczy, ale potem, wieczorem, zaczęłam snuć daleko idące refleksje...

Typowa dla organisty takiego jak ja sytuacja: wchodzę w niedzielę na chór z postanowieniem "Od dziś coś zmieniam!". Włączam organy, przygotowuję śpiewnik i rzutnik. Wstęp - przemyślane bicinium lub coś a la chorał, zakończony dominantą i cezurą - komunikatem "To już". Zaczyna się pieśń. Hołdując "tradycji", intonuję pierwszy wers, a potem zamykam usta i nie mogę się doczekać tego wspaniałego, samodzielnego śpiewu płynącego z dołu, który będę mogła kształtować dźwiękiem organów jak garncarz kształtujący palcami rotującą glinę... Guza. Nic nie słychać, tylko pojedyncze pomruki. Muszę więc podjąć śpiew... A gdyby tak wszyscy obecni ludzie zaśpiewali, kościół mógłby zadrżeć! Siedzą jednak i tylko słuchają.

Dlaczego tylko słuchają? Pierwszą przyczyną jest w skrócie XXI wiek, czyli kultura konsumpcji. W tym również konsumpcji muzyki. Przyjmujemy, wręcz konsumujemy dźwięki z radia, z odtwarzaczy mp3 i innych źródeł, sami jednak nie śpiewamy już ani w kościele, ani w domach (np. kolęd), ani przy ogniskach. Gwiazdki pop i śpiewajniści zrobią to za nas.

Drugi dopływ rzeki śpiewajnizmu ma swoje źródło znacznie głębiej, niż mogłoby się to wydawać. Tak więc pójdę w górę strumienia do tego źródła.
Czemu organista musi śpiewać? Bo gdy zostawi ludzi organom, oni nie będą śpiewać. Dlaczego ludzie nie śpiewają? Bo nie chcą i nie umieją. Dlaczego nie chcą i nie umieją? Bo nikt im tego nie wpoił; bo zabrakło powszechnej edukacji muzycznej. Dlaczego nie ma już dziś edukacji muzycznej? Bo inne dziedziny wiedzy są ważniejsze, np. w szkołach: polski, matematyka, chemia, angielski... Bo przynoszą wymierne korzyści. A muzyka? Jest niepotrzebna, tylko się traci na nią czas. Po co znać nuty, po co śpiewać pieśni i piosenki? To się w życiu nie przydaje, tak jak zapomniana już plastyka, nauka rysowania. Takie myślenie obrazuje upadek wartości duchowych i kulturalnych - zostają one zepchnięte na dalszy plan przez te wartości, które przynoszą wymierne korzyści. Materializm.
 
Inna sprawa, że organiści często nie umieją grać, więc "nadrabiają" śpiewem. W dawnych czasach jednak również nie brakło tych mniej wykształconych muzyków; radzili sobie jednak bez mikrofonów, a lud Boży śpiewał - jak to możliwe? A gdyby ogół społeczeństwa nieco więcej wiedział o muzyce, nieco częściej jej słuchał i próbował wykonywać - czy tolerowałby popisy miernych grajków? Sądzę, że nie. Dlatego należałoby nie tylko starać się o porządny kształt muzyki w kościołach, ale również postarać się o nieco większą świadomość muzyczną społeczeństwa. A to brzmi dzisiaj ciut nierealnie.

12 stycznia 2011

Strój średniotowy




Czym jest Mean Tone?

-Dla teoretyków: strój średniotonowy bazujący na idealnie czystych tercjach, z jedną "wilczą kwintą" (Gis-Es) itp.
-Dla klawiszowców: strój, w którym "wolno" grać do 2 znaków przy kluczu (tak naprawdę wszystko wolno, tylko jak to potem brzmi?)
-Dla ciekawskich wtręcinosów (takich jak ja): okazja do poeksperymentowania z brzmieniem
-Dla organistów dysponujących Viscountem: a) tajna broń przeciwko podnieobecnościowym dosiadaczom ich organów (wszyscy grają fałszywie, tylko ja czysto!), b) równie tajna, acz bezskuteczna broń na Szefa, którego żadne argumenty nie przekonują już do kupna organów piszczałkowych (może gdy usłyszy ten rozstrojony ton, ten lament żałosny, to...?)
 
 Jak widać, zastosowań jest wiele. Strój średniotonowy (ang. Mean Tone, niem. Mitteltönige Stimmung)  ma swój urok. Zapewne ci, którzy słyszeli choć raz "niedzisiejsze", jakby rozstrojone brzmienie organów Schnitgera, wiedzą, o co mi chodzi: o niepowtarzalny koloryt granej w tym systemie muzyki. Niektórzy twierdzą, że tego się nie da słuchać - być może tak samo myśleli genialni "inżynierowie muzyki" i cały jej dawniejszy światek, który w końcu zmienił wysłużony Mean Tone na inne stroje, w tym na nasz dzisiejszy- perfekcyjnie i równomiernie (za)temperowany (od słuchania którego, nota bene, niektórym wówczas skręcały się kiszki, a który jednak przetrwał w tym doborze naturalnym jako osobnik najlepiej przystosowany). Mimo to jednak nie warto rezygnować z poznawania uroków starego, "wilczego" systemu, gdyż zagranie w nim takiego czy innego dawnego utworu może sprawić, że usłyszymy go w zupełnie nowym świetle (o ile w świetle można cokolwiek usłyszeć; chociaż i synesteci chodzą po tym świecie).
      Taka na przykład  Fantasia Chromatica Sweelincka- utwór znany wielu klawiszowym szarpidrutom i męczyrurom - raczej dość ostro brzmi w dzisiejszym systemie równo zatemperowanym ( chociaż je nach Geschmack...). W końcu to chromatyka - w muzyce klasycznej synonim tego, co ostre, twarde, nieprzyjemne, wykraczające poza dur-moll itp., itd.... Kiedy jednak sięgniemy do stroju średniotonowego - to brzmienie zaskakuje. Chromatyka znaczy ''barwność'' - dosłownie! - i tę barwność można na własne uszy usłyszeć. Kolory zmieniają się jak w kościelnym witrażu.



Ale zaraz, zaraz, żeby nie było, że eliminuję konkurencję! Tutaj można porównać na własne uszy brzmienie Fantasii w trzech systemach: Mean Tone, Werckmeistera i w "ołówkowym".

A teraz przechodzę do sedna- do eksperymentowania ;) . Kto ma w kościele/w domu/w szkole Viscounta? (Już wyobrażam sobie ten las rąk.) Chciałabym zwrócić uwagę na pewną piękną funkcję, którą te protezy organowe posiadają: na możliwość wyboru stroju.Tu na przykładzie Viscounta z serii Jubilate, na którym grałam przez trzy lata w wiejskiej parafii (zanim na tydzień przed moim odlotem do Wielkiego Miasta trafił go piorun - tak, spalił się od pioruna w przedostatnią niedzielę mojej pracy!!! Przypadek?)

  

 Proszę bardzo. Włączamy urządzenie organopodobne, po czym wykonujemy czynności następujące:
 
1. Przekręcić gałkę na Meantone - zagrać gamę C-dur, potem inne gamy. Która najbardziej różni się od tego, co znamy? ;>
2. Zagrać kwintę As-Es (obligatoryjnie!)
3. Pograć akordy durowe bez przewrotu. Harnoncourt w swojej książce "Muzyka mową dźwięków" zwraca uwagę na fakt, że tercja w akordzie durowym w stroju średniotonowym jest prawie niesłyszalna (a na pewno trudniejsza do wychwycenia niż w równomiernym), a to z powodu jej idealnej czystości (no tak, zawsze ci najporządniejsi zostają w cieniu...)
4. Znów grać trójdźwięki durowe, ale ze zwróceniem uwagi na coś innego: na dudnienia akustyczne. Weźmy C-dur w stroju "equal" (równomiernym). Niby brzmi normalnie. Przełączmy się jednak na strój średniotonowy i zagrajmy to samo- nadal słyszymy C-dur, ale w uszy wpada inny rytm pewnych specyficznych mikrodrgań, pewnych interakcji między falami dźwiękowymi poszczególnych tonów. Gdy przełączymy się z powrotem na Equal, usłyszymy znów zmianę tego rytmu (jak mogliśmy nie słyszeć tego za pierwszym razem? ). Podobnie będzie w pitagorejskim, w Werkmeisterze, w Vallottim... W każdym z nich dudnienia akustyczne nastąpią w innej częstotliwości, od bardzo wolnej do niezwykle szybkiej, co ogólnie da wrażenie innego "zabarwienia" naszego zwykłego C-dur w każdym z tych strojów. Gdy pójdziemy dalej po kole kwintowym, różnice dadzą się słyszeć jeszcze mocniej.
 
Tyle z mojej strony o Mean Tone; nie zamierzałam tu szafować definicjami, a jedynie podzielić się moimi spostrzeżeniami i przemyśleniami na temat tego systemu, który od czasu ponownego odkrycia muzyki dawnej przeżywa swój (chyba nawet drugi) renesans. Albo nawet barok. Na koniec zacytuję pewną Panią klawesynistkę:
  Czy nie słyszysz, jak owo As-dur rozdziera wnętrzności, jak pełne jest afektu? 
Niedawno zaczął się styczeń; przeto życzę szczęśliwego Nowego Roku 2011 wszystkim, którzy przypadkiem zajrzeli w ten zakurzony lekko zakątek Sieci ;-)