13 lutego 2011

Śpiewajnista, czyli świadomość muzyczna cz.III

Krytykuję śpiewajnizm, lecz to nie on zasługuje na krytykę w pierwszej kolejności.
Walka ze śpiewajnizmem za pomocą prób prowadzenia śpiewu organami to jak branie środków przeciwbólowych na ból zęba. Konieczne, ale nie może być jedynym środkiem...
To leczy objawy, a nie przyczynę. Zastąpi nas inny "organista" - prowadzenie organami się skończy, (ewentualny) śpiew wiernych - też.
Bo w istocie śpiewajnizm jest objawem - symptomem upadku kultury duchowej. Skąd tak daleko idące wnioski?
 
Dzisiaj wróciłam z pewnego bardzo dużego miasta... Pojechałam tam w zupełnie niemuzycznym celu, a w związku z tym, że nie udało mi się go osiągnąć, postanowiłam jednak zrobić coś związanego z muzyką, żebym nie była na minusie. Skorzystałam więc z otrzymanego pół roku temu zaproszenia i odwiedziłam w miejscu pracy pewnego organistę, Mistrza w swoim fachu, otwartego na takich adeptów jak ja. Jako że z zewnątrz kościół wyglądał gotycko - miał nawet dwie zielonkawe, strzelające w niebo wieże, jak Marienkirche w Lubece, pomyślałam sobie słowa Bacha, wybierającego się do Buxtehudego: idę tam, aby "zrozumieć to i owo w swoim fachu".  

 Tak też się stało.  Organista nie tylko przyjął mnie - żądną wiedzy uczennicę - z uśmiechem i otwartymi ramionami, ale też pokazał mi od środka instrument, jak również pozwolił mi zagrać na nim kilka fragmentów muzyki z różnych epok. Miałam też przyjemność wysłuchać fragmentu sonaty triowej w czasie liturgii... Zauważyłam, że pomimo, iż była to popołudniowa msza w wielkiej metropolii (synonim nieśpiewania ludzi), to wierni wydobywali z siebie całkiem przyzwoite dźwięki. Spytałam więc Mistrza, jakie są jego sposoby na prowadzenie śpiewu grą.
 
Odpowiedź trochę mnie rozczarowała, gdyż zamiast mówić o trickach i sztuczkach doświadczonego muzyka, powiedział mi mniej więcej takie słowa, odnoszące się do kluczowego wyrażenia "prowadzenie śpiewu grą": " Kiedy byłem takim organistą jak ty, pełnym młodzieńczego zapału (tu uśmiechnęłam się na słowo "młodzieńczy zapał" - oby życie zgasiło mnie jak najpóźniej!), też myślałem, że cztery czwarte to cztery czwarte, ale ludziom trzeba jednak dać trochę oddechu, pod koniec frazy zabrać ręce z klawiatury; inaczej poczują się zapędzeni i nie zaśpiewają. I nie ma też tak, że intonuję pieśń i zostawiam ludzi samych. Niestety, trzeba zawsze gdzieś w tle tym ludziom towarzyszyć, cicho śpiewać z nimi. Inaczej sami nie pociągną. Widzisz, wszystko przez brak edukacji muzycznej - dzisiaj nikt nie chce i nie umie śpiewać, a zwłaszcza młodzież, która nie wykazuje inicjatywy... ". 
    
Prawda. Smutna prawda. Bez ''śpiewajnisty'' lud nie zaśpiewa, co nie zmienia faktu, że "organista" to stan, do którego trzeba dążyć. Tam na klasycznym chórze gotyckiego kościoła jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z wielu rzeczy, ale potem, wieczorem, zaczęłam snuć daleko idące refleksje...

Typowa dla organisty takiego jak ja sytuacja: wchodzę w niedzielę na chór z postanowieniem "Od dziś coś zmieniam!". Włączam organy, przygotowuję śpiewnik i rzutnik. Wstęp - przemyślane bicinium lub coś a la chorał, zakończony dominantą i cezurą - komunikatem "To już". Zaczyna się pieśń. Hołdując "tradycji", intonuję pierwszy wers, a potem zamykam usta i nie mogę się doczekać tego wspaniałego, samodzielnego śpiewu płynącego z dołu, który będę mogła kształtować dźwiękiem organów jak garncarz kształtujący palcami rotującą glinę... Guza. Nic nie słychać, tylko pojedyncze pomruki. Muszę więc podjąć śpiew... A gdyby tak wszyscy obecni ludzie zaśpiewali, kościół mógłby zadrżeć! Siedzą jednak i tylko słuchają.

Dlaczego tylko słuchają? Pierwszą przyczyną jest w skrócie XXI wiek, czyli kultura konsumpcji. W tym również konsumpcji muzyki. Przyjmujemy, wręcz konsumujemy dźwięki z radia, z odtwarzaczy mp3 i innych źródeł, sami jednak nie śpiewamy już ani w kościele, ani w domach (np. kolęd), ani przy ogniskach. Gwiazdki pop i śpiewajniści zrobią to za nas.

Drugi dopływ rzeki śpiewajnizmu ma swoje źródło znacznie głębiej, niż mogłoby się to wydawać. Tak więc pójdę w górę strumienia do tego źródła.
Czemu organista musi śpiewać? Bo gdy zostawi ludzi organom, oni nie będą śpiewać. Dlaczego ludzie nie śpiewają? Bo nie chcą i nie umieją. Dlaczego nie chcą i nie umieją? Bo nikt im tego nie wpoił; bo zabrakło powszechnej edukacji muzycznej. Dlaczego nie ma już dziś edukacji muzycznej? Bo inne dziedziny wiedzy są ważniejsze, np. w szkołach: polski, matematyka, chemia, angielski... Bo przynoszą wymierne korzyści. A muzyka? Jest niepotrzebna, tylko się traci na nią czas. Po co znać nuty, po co śpiewać pieśni i piosenki? To się w życiu nie przydaje, tak jak zapomniana już plastyka, nauka rysowania. Takie myślenie obrazuje upadek wartości duchowych i kulturalnych - zostają one zepchnięte na dalszy plan przez te wartości, które przynoszą wymierne korzyści. Materializm.
 
Inna sprawa, że organiści często nie umieją grać, więc "nadrabiają" śpiewem. W dawnych czasach jednak również nie brakło tych mniej wykształconych muzyków; radzili sobie jednak bez mikrofonów, a lud Boży śpiewał - jak to możliwe? A gdyby ogół społeczeństwa nieco więcej wiedział o muzyce, nieco częściej jej słuchał i próbował wykonywać - czy tolerowałby popisy miernych grajków? Sądzę, że nie. Dlatego należałoby nie tylko starać się o porządny kształt muzyki w kościołach, ale również postarać się o nieco większą świadomość muzyczną społeczeństwa. A to brzmi dzisiaj ciut nierealnie.

9 komentarzy:

  1. człowiek z dołulutego 14, 2011

    A może chodzi o to by się nie wychylać? Jeszcze ktoś usłyszy jak śpiewam.
    Pewnie też nie pamiętam po co tam przyszedłem. I zapominam, że nie jestem na widowni.
    Odstać swoje i iść. Przecież tak można. Nikt mnie nie zmusi, bym się odezwał.
    A jak czasem jednak bym raczył chcieć się odezwać, skoczna piosnka okołoreligijna mnie raczej nie porwie.

    Koniec smętu.

    Po wyjeździe z wioski dostrzegłem organistów, którym zależy. Którym nie wystarczy to co jest od lat. Którzy trąbki się nie zawahają użyć, by śpiew poprowadzić. Którzy są w stanie grać literaturę...
    Wczoraj po mszy była fuga BWV 545, jak wychodziłem leciało preludium BWV 541. Kiedyś byłoby to dla mnie niewyobrażalne.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Człowiek z dołu, właśnie tu jest pies pogrzebany. Niewychylanie się. Chociaż gdy jedna osoba się "wychyli" i zaśpiewa, to tak jakby ośmiela do tego innych. Zauważyłam pewne ciekawe zjawisko: w mojej parafii jest kilka (5-10) osób, tzw. śpiewaków. Wystarczy, że jeden śpiewak usiądzie na dole i zaśpiewa, a już ludzie wokół niego czują się ośmieleni i też śpiewają. Gdy jednak "śpiewacy" zachorują, to i reszta mniej śmiałych ludzi nie śpiewa. To są ci naturalni kantorzy z ludu, którzy nie zastępują śpiewu wspólnotowego (jak nieraz"organiści-śpiewajniści"), lecz go wspomagają, wzmacniają, tworzą.

    Literatura organowa po liturgii, a nawet w trakcie - dla ludzi z takiej wsi jak moja to nieraz jedyna okazja do kontaktu z muzyką inną niż ta słuchana na co dzień. Dlatego staram się grać różnorodne utwory. Szkoda tylko, że nikt nie dosłucha nawet do końca BWV 541 (też to grywam). Po 1 minucie kościół jest pusty, dlatego wybieram raczej krótkie utwory.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu, świetna diagnoza tej choroby, którą bym nazwał "milczenie owiec". Ta konsumpcja muzyczna (ciągle powraca mi obraz osiedlowego chłopaka, który "buja się" wieczorem z grającą głośno komórką), jak każda konsumpcja, jest próbą zaspokojenia głodu, wypełnienia pustki. Więc pustka po muzyce (na muzykę?) jest w człowieku, choćby mu słoń na ucho nadepnął. I to jest pocieszające, to jest pole dla takich jak Ty i ciekawe wyzwanie na całe życie.

    Jeśli chodzi o niewychylanie się, to nasza polska przypadłość i dużo tu się składa kulturowych czynników: historia zaborów, wojny, PRL. To równanie w dół widać w edukacji muzycznej i w pracy urzędów, uwierz mi, jest wszędzie. I tu obawiam się, że zmiany potrwają jedno, jeśli nie kilka pokoleń.

    A Twój wpis zbiegł się w czasie z moimi przemyśleniami o... emocjach. Bo wychowując małe dzieci obserwuję, że uczenie ich nazywania emocji i ich okazywania jest może i skuteczną (a na pewno nowoczesną) pedagogiką, ale najzupełniej naturalnie służył temu kiedyś śpiew. W chałupie, w polu, w kościele. Wszystkie emocje się śpiewało i to różnymi językami. Teraz milczymy, tacy grzeczni mamy być i dobrze wychowani... A świat nas pompuje emocjami coraz bardziej i nie uczy ich spokojnie i pięknie wyrażać. Świat przestał uczyć nas śpiewać :)

    Na szczęśliwe zakończenie - moje córki :) http://www.youtube.com/watch?v=2KO7qTWM_gY

    OdpowiedzUsuń
  4. @Spidy: jakie wspaniałe Dziewczynki! To pięknie, że od najmłodszych lat mają kontakt z muzyką - tą samodzielnie tworzoną! Mam młodszego brata nieco starszego od nich - również lubi śpiewać, a także brzdąkać na klawiaturze. Przypominam sobie też moje dzieciństwo, kiedy to nie znając jeszcze dźwięków brzdąkałam "wymyślone piosenki" na "cymbałkach" lub śpiewałam sobie przy akompaniamencie gitary-zabawki. Niektóre z tych "wymyślonych piosenek" są w mojej głowie do dziś i część z nich umieściłam w tej kompozycji: http://www.youtube.com/watch?v=mebOpPoWiVc

    Muzyka naprawdę rozwija. To nie jest tak, że nie opłaca się uczyć się muzyki. Udowodniono już dawno, że osoby muzykalne są przyjaźniej nastawione do świata, a także muzyka rozwija ich inteligencję i twórcze myślenie. Mnie pierwsze kroki muzyczne pomagał stawiać mój Tato - jego wiedza o muzyce, choć wyciągnięta z powszechnej edukacji, była wystarczająca, by wprowadzić mnie w świat dźwięków! A dziś już tego nie ma...

    OdpowiedzUsuń
  5. W książce "Organy na Mazowszu - w diecezji Płockiej od 1818 do 1925" W. Łyjaka, znalazłem (strony 373-380) tekst ks. Zygmunta Przedworskiego (prawdopodobnie postać fikcyjna) wydrukowany w "Przeglądzie Katolickim" z 1895. Jest to studium zatytułowane "Budowa i naprawa organów", jednakże znajdują się tu uwagi dotyczące organistów. Otóż pisze on (str. 379, góra):
    "Fatalnym nazwać musimy sposób budowania organów tak, że siedzenie dla organisty i cała klawiatura urządzona jest wewnątrz instrumentu, organista zakryty jest zupełnie, siedzi jak w piecu, przez okienko tylko wygląda na kościół. Organista musi śpiewać, a jakże on głos może wydobyć, kiedy jest zamknięty."

    Cóż, mikrofonów wówczas nie było ... I dalej (str.380, góra):
    "W czem upatrywać przyczynę tego braku zdolności do śpiewu i słuch muzykalnego między naszymi wiernymi? Oto najprawdopodobniej w tem, że nigdy nigdy nie usłyszą oni ani pięknej muzyki, ani zdrowego i czystego śpiewu, lecz przeciwnie zawsze prawie fałszywe tony zepsutych organów, fałszywą grę i śpiew fałszywy organisty. Lud polski chwalą i uważają za śpiewny, ale to dawniej chyba tak było, gdy muzyka kościelna nie była tak jak dziś zaniedbana."

    Jak z tego wynika z tego, już wówczas - ponad 100 lat temu! - uważano śpiew organisty za rzecz normalną; a jednocześnie ubolewano nad brakiem śpiewu ludu.
    Oczywiście, przytoczony tekst to tylko jeden przykład i trudno na jego podstawie wyciągać szersze wnioski. Być może, te sto lat pod zaborami (ostatni rozbiór Polski w 1795r.) jakiś wpływ wywarło, choć osobiście nie wydają mi się (ani autorowi tekstu) głównym powodem. A zwłaszcza w odniesieniu do czasów obecnych.

    Przychylam się Kasiu do Twojej tezy: konsumpcjonizm i kiepska edukacja muzyczna (w nawiązaniu do wpisu "Kontrowersyjna lekcja"). Żeby było jaśniej: w szkole podstawowej miałem przez wiele lat przedmiot "śpiew". Ale śpiewać się nie nauczyłem, ani muzyką poważną nie zainteresowałem. To przyszło tak jakoś samo, po studiach.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Andrzej, to bardzo ciekawe!
    Można snuć różne hipotezy odnośnie genezy śpiewu organistów w kościołach, ale jak to było naprawdę? Skoro już 100 lat temu śpiew organisty był czymś oczywistym, to kiedy w ogóle się pojawił? Czy od razu po przejęciu przez polski Kościół katolicki protestanckiej tradycji akompaniowania śpiewowi wiernych (która utrzymała się bez "śpiewajnizmu")?

    Ja kiedyś, czytając literaturę z czasów zaborów, zaznaczałam sobie fragmenty odnoszące się do organów. I tak w "Chłopach" organy są organami, nie ma wzmianki o śpiewajnistach. Zachęcam jednak do lektury mało znanej noweli Prusa pt. "Przygoda Stasia", gdzie jednym z bohaterów jest organista. Sporo jest powiedziane o chałturze, o pozycji organisty w społeczeństwie, o umiłowaniu procentów itp. Chyba nawet o śpiewie, ale wtedy gdy to czytałam, jeszcze niezbyt zwracałam uwagę na tę tematykę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Po przeczytaniu fragmentów "Organy na Mazowszu" nasuwa się tylko jedno przemyślenie: w kościołach w Polsce nie powinno być w ogóle żadnych organów.
    Jaki jest sens budowania instrumentu, który jest, zwłaszcza podczas nabożeństw niewłaściwie wykorzystywany?

    OdpowiedzUsuń
  8. Może jednak coś ruszy? Widać, że wielu katolikom w Polsce na pięknej liturgii zależy: http://www.liturgia.pl/artykuly/msza-swieta-msza-swietna.html

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak, wielu rzeczywiście narzeka na to, co się teraz wyrabia. Ale nieporównywalnie więcej ludzi - "przekrój" statystycznej parafii - ma to "gdzieś", nie widzi problemu, a wręcz go akceptuje.
    Moim zdaniem trzeba by zacząć od góry, a jednocześnie w wielu miejscach działać lokalnie, np. poprzez organizację koncertów, Mszy trydenckich, profesjonalnych schol itp... - pokazywać piękno muzyki, piękno liturgii tam, gdzie go dotąd nie było; tylko pozwalając ludziom poznać coś doskonalszego można wzbudzić w nich tęsknotę za tym czymś. Człowiek przyzwyczajony do miernoty, znający tylko to, co przeciętne lub słabe, będzie uważał to za szczyt i mistrzostwo.

    OdpowiedzUsuń

Poznaj opinie i dodaj własną