26 listopada 2009

Barokowe Jam Session: Gdzie jest Dieterich Buxtehude? (Johannesa Voorhouta "Häusliche Musikszene")


oznając jakąś fascynującą twórczość, nie tylko tę muzyczną, nieraz zadajemy sobie pytanie: kim był jej autor na co dzień? Nagle równie interesujące jak jego dzieła stają się okoliczności ich powstania. Stajemy się żądni poznania niesamowitych historii, awanturniczych anegdot, uczuciowych zawirowań czy po prostu codziennych zajęć tego konkretnego artysty z dawnych wieków. Wśród tych pytań pojawia się również jedno podstawowe: jak wyglądał? 

     W przypadku kompozytorów epoki baroku odpowiedzi na wiele pytań nie są proste - przeplatają się z jakże uroczym słówkiem "prawdopodobnie". Znamy wprawdzie takie fakty jak to, że na Vivaldiego wołano (w 100 % słusznie) "rudy ksiądz", i że ów kompozytor potrafił opuścić prezbiterium w czasie liturgii, aby zanotować jakiś nowy motyw muzyczny. Znamy portrety Bacha i Haendla, a także anegdoty o nich, odpowiadające naszym wyobrażeniom o "nieco nieokrzesanych artystach" lub ukazujące inną niż powszechnie znana stronę ich osobowości. Mamy również dostęp do listów, uwag, objaśnień pisanych przez innych kompozytorów, zachowały się także rękopisy... Jednak przy próbie sięgnięcia głębiej lub jeszcze bardziej wstecz zaczynają się schody. O wielu twórcach wiemy tyle, co  nic-znamy daty urodzenia i śmierci (i to też nie w pełni!), miasta pobytu, suche fakty z życia.

      Dieterich Buxtehude, "patron muzyczny" bloga i mój ulubiony kompozytor barokowy, jest dzisiaj właśnie jedną z takich "tajemniczych osobowości". Można domyślać się sławy, jaką się cieszył - wszak pielgrzymowali do niego młodzi adepcji muzyki z bliższych i dalszych "okolic" (choćby słynna 400-kilometrowa piesza podróż Bacha do Lubeki w 1705, kiedy to 20-letni wówczas Jan Sebastian samowolnie przedłużył sobie urlop z czterech tygodni do trzech miesięcy!). Na podstawie niesamowicie improwizatorskich preludiów organowych Buxtehudego oraz wymagajacych ogromnej koordynacji, sprawności i wdzięku głosów przeznaczonych na klawiaturę nożną, można wnioskować również o wielkich umiejętnościach technicznych i improwizatorskich Mistrza z Lubeki. Jednak to ciągle mało- wiele rzeczy chciałoby się wiedzieć, a nie zachowały się nawet rękopisy kompozytora (oprócz kilku drobnych utworów i listów; z odnalezionych tu i ówdzie informacji wnioskuję, że jego dzieła krążyły w kopiach, odpisach). Nawet sam wygląd kompozytora jest nadal kwestią sporną. Zachował się bowiem tylko jeden, jedyny portret, przedstawiający Buxtehudego (oczywiście, nie mówimy o -->TYM<-- obrazku, nigdzie nie znalazłam jego źródła, więc nie uważam go za wiarygodny wizerunek D.B) :



     Ale i tutaj jest jakieś "ale", i to dosyć stanowcze. Kto nadal sądzi, że Dieterich Buxtehude, słynny w swoich czasach północnoniemiecki organista, kompozytor i improwizator wyglądał tak, jak na powyższym obrazku? Pewności co do tego nigdy nie było, chociaż większość "źródeł internetowych" i nie tylko wskazywała właśnie ten portret jako jego "prawdopodobny wizerunek". Jednak ostatnio szala prawdopodobieństwa przechyliła się w drugą stronę...

    Jednak o tym później. Najpierw o sprawach stuprocentowo pewnych. Mało kto bowiem wie, że obrazek powszechnie znany jako portret Mistrza z Lubeki to tak naprawdę wycinek większego dzieła. Namalował je pochodzący z Holandii Johannes Voorhout, a obraz nosi tytuł "Häusliche Musikszene'' (ang. "Domestic Music Scene" - domowa scena muzyczna). Dziś powiedzielibyśmy: barokowe jam session. Oto ów obraz w całej okazałości:



      Co jest pewne: mężczyzna grający na klawesynie to Johann Adam Reincken, zaś stojący po lewej stronie z tyłu człowiek w dziwnym kapeluszu to sam Voorhout, który tak uwiecznił siebie na obrazie. A pozostałe osoby? Nie wiadomo, kim jest kobieta z lutnią oraz mgliste postacie na dalszym planie. Kontrowersje zaś co do tożsamości wzbudzają: muzyk grający na violi da gamba oraz mężczyzna z kartką nutową oparty o cembalo. Ludzie studiujący oryginał, znajdujący się w muzeum w Hamburgu, ustalili, że na owej kartce zapisany jest kanon (fragment Ps 133) w języku łacińskim, a nad nim dedykacja ku czci przyjaźni Buxtehudego i Reinckena. (Swoją drogą, podziwiam kunszt malarza, który umieścił na obrazie takie szczegóły- na żywo zapewne widać dokładnie napis!) 
   
      Owego dosyć młodo wyglądającego mężczynę uważano za Buxtehudego, zaś gambistę identyfikowano z Johannem Theile. Jednak w 2008 roku, podczas prac porządkowych w Bibliotece Miejskiej w Lubece, natafiono na prawdziwy portret tego drugiego muzyka, i okazało się, że to zupełnie inna osoba! Potwierdziło to wcześniejsze domysły, jakoby na gambie grał nie Theile, a Buxtehude. W dodatku dr Kerala J. Snyder, znawczyni życia i twórczości  Buxtehudego w swej książce ''Dieterich Buxtehude: Organist in Lübeck'' również potwierdza tę tezę. 

     Sumując wszelkie możliwe argumenty, można by postawić sprawę tak:

-Dwie główne postacie (przyjaciele Reincken i Buxtehude), jako te najważniejsze, którym poświęcony jest obraz, musiały być sportretowane obok siebie, niekoniecznie w centrum kompozycji.

-Dlaczego nie w centrum? Klawesyn mógł ponoć sprawiać malarzowi jakieś trudności kompozycyjne.

-Theilego najprawdopodobniej nie ma na obrazie, nie jest więc owym gambistą.

-Argument Kerali J. Snyder, bijący wszelkie inne na głowę: muzyk po lewej stronie gra na violi da gamba dźwięki D-B- wiadomo, czyje to inicjały!

     Wobec tego kim jest człowiek z kartką papieru? Istnieją dwie teorie:

1. Jest to Johann Philipp Förtsch, śpiewak i kompozytor opery w Hamburgu.

2. Teoria Kerali J. Snyder -ów człowiek to nikt realny: kobieta grająca na lutni tworzy wraz z nim alegorię grania i słuchania pięknej muzyki...  
   
     Tak naprawdę jednak badanie dawnej muzyki i dawnych źródeł jest jak chodzenie po spróchniałym moście. Wyobraźmy sobie przepaść, dzielącą nasze czasy i XVII wiek. Obrazy, utwory muzyczne, opisy są właśnie takim starym mostem, który łączy nas z przeszłością. Stąpanie po nim sprawia ogromną przyjemność- wokół rozpościerają się przepiękne pejzaże- jednak każdy krok trzeba stawiać ostrożnie. Nigdy bowiem do końca nie wiadomo, czy po postawieniu nogi na kolejną stabilnie wyglądającą deskę nie runiemy w przepaść błędnych interpretacji i wniosków... Także w sprawie obrazu Voorhouta nigdy wszystko nie będzie jasne. Wszak nie mamy informacji o tym, jakoby Buxtehude grał na violi... ale z drugiej strony, nie mamy także informacji, że na niej nie grał, poza tym wykorzystywał ten instrument w swoich kompozycjach! 
  
       Może więc lepiej, aby pewne sprawy pozostały nie do końca wyjaśnione? Może wystarczy sam muzyczny portret Buxtehudego, namalowany przez niego samego? Na to pytanie odpowiedzmy sobie sami.
  

2 komentarze:

  1. Matko.. gdybym ja się dowiedział, że TO nie jest Bach, to bym się chyba załamał.. Jak To przeżyłaś?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak? Do zniesienia. Szczypta naukowego podejścia i obiektywizmu ^^ Muzyka i tak jest dla mnie najważniejsza ;D

    OdpowiedzUsuń

Poznaj opinie i dodaj własną